Dziś rano w Deweyville, gdy tankowałem łódź, podszedł do mnie mężczyzna. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, którego nie dało się udawać słowami – ciężar zbyt wielu strat.
Cicho zapytał, czy już czas i czy może wracać do domu. Musiałem mu odmówić.
Jego ramiona opadły. Potem otworzył się: to nie był pierwszy raz, kiedy stracił wszystko. To był drugi raz. Za pierwszym razem odbudował się. Tym razem bał się stracić jedyne, co mu pozostało – swoje córki.
Mieszka w swojej ciężarówce. Ale nie prosił o pieniądze ani litość. Prosił o pracę. Z zawodu spawacz, z własną ciężarówką i sprzętem, chciał po prostu mieć szansę, żeby zapewnić byt – zatrzymać to, co najważniejsze.
Jeden z moich kolegów po fachu zrobił nam zdjęcie, jak modlimy się razem na stacji benzynowej – moja ręka na jego ramieniu, z pochylonymi głowami. Patrząc na nie teraz, przypominam sobie: nie możemy naprawić wszystkiego, ale możemy stać obok siebie.
Powiedział mi, że jego wiara jest wystawiana na próbę. Dlatego proszę was: módlcie się za niego. I za każdego, kto po cichu się odbudowuje, po cichu się zmaga. Bo choć wiara może się chwiać, współczucie i wspólnota mogą nas poprowadzić.