Moje osiemnaste urodziny miały być wyjątkowe, ale wszystko potoczyło się inaczej, niż sobie wyobrażałem.
Brak taty na przyjęciu od razu rzucił cień na całą uroczystość, choć w głębi serca wciąż liczyłem, że tym razem się pojawi.
Żeby zrozumieć, dlaczego to tak bolało, muszę cofnąć się o kilka lat. Kiedy miałem siedem lat, rodzice zaczęli się kłócić. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co to oznacza, ale czułem narastające napięcie. Rok później mama powiedziała mi, że tata odchodzi. Zapewniała, że to nie moja wina i że wciąż będę mógł go widywać. Chciałem jej wierzyć.
Po rozwodzie mama pracowała ciężko, żeby zapewnić mi wszystko, czego potrzebowałem. A tata? Z czasem coraz bardziej znikał z mojego życia. Tłumaczył się pracą, znajomymi, a najczęściej – wyprawami na ryby. Mimo to przez lata liczyłem, że kiedyś mnie zauważy, że będzie ze mnie dumny.
Dlatego przed urodzinami napisałem do niego, mając nadzieję, że wreszcie dotrzyma słowa. Odpisał, że postara się przyjść, i to wystarczyło, by rozbudzić moje oczekiwania.
Mama przygotowała piękne przyjęcie, przyszli przyjaciele, dom wypełnił się śmiechem… tylko tata się nie pojawił. Co chwilę zerkałem na telefon, ale żadnej wiadomości nie było. W końcu zadzwoniłem do niego. Odebrał znad jeziora, wśród rozmów i plusku fal. Powiedział luźno “wszystkiego najlepszego”, po czym stwierdził, że oddzwoni później.
Po tej rozmowie coś we mnie pękło.

Kilka dni później tata zadzwonił, jakby nic się nie stało, i powiedział, że ma dla mnie prezent. Pojechałem, wciąż trzymając się cichej nadziei, że może wreszcie mnie wysłucha. Wręczył mi długi pakunek. W środku była… wędka. Symbol wszystkiego, co stawiał ponad mnie.
Uśmiechnąłem się z grzeczności, choć serce mi opadło. Zaproponował wspólne łowienie w następny weekend, ale odmówiłem. Nie złośliwie – po prostu wiedziałem, że nie mogę ciągle czekać na coś, co nigdy nie nadejdzie.
Wychodząc z jego domu, po raz pierwszy naprawdę zrozumiałem, że muszę przestać gonić za jego uwagą.
W kolejnych miesiącach skupiłem się na ludziach, którzy byli przy mnie zawsze: na mamie, na przyjaciołach… i na sobie. Grałem na gitarze, dużo się uczyłem, pomagałem w domu. Czułem się silniejszy niż kiedykolwiek.
Pewnego wieczoru mama zapytała, czy tata się odezwał. Odpowiedziałem, że nie – i że to w porządku. I naprawdę tak było. Już nie oczekiwałem, że stanie się kimś, kim chyba nigdy nie potrafił być.
Wędka wciąż leży w szafie, nietknięta. Ale nie kojarzy mi się już z rozczarowaniem. Teraz przypomina mi o czymś innym:
o tym, że zacząłem wybierać siebie.