Pewien mężczyzna codziennie wyprowadzał na spacer pięć owczarków niemieckich, zawsze o tej samej porze. Z zewnątrz scena wydawała się zabawna i nikt nie domyślał się, jaki sekret krył się za tym spokojnym „marszem”.
Mieszkańcy ulicy szybko przyzwyczaili się do tego widoku: równo ustawione psy, ten sam krok, to samo tempo, ani jednego szczeknięcia.

Maszerowały zsynchronizowane, pewne siebie i spokojne. Przechodnie się uśmiechali, dzieci zatrzymywały, by popatrzeć, a ktoś nawet nagrał to telefonem. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna prowadził mały oddział, świadomy swojej roli.
Ale nikt nie wiedział, dlaczego tak jest i jaki straszny sekret kryje się za tym idealnym marszem.
Mężczyzna nie był zwykłym wyprowadzaczem psów. Kiedyś był treserem w psiej jednostce.
Te psy nie były zwykłymi „pieskami na spacer” – wszystkie były byłymi owczarkami niemieckimi wycofanymi ze służby, ale wciąż żyjącymi według starych nawyków. Reagowały na gesty, chodziły w szyku, nigdy nie ciągnęły na smyczy i zawsze zwracały uwagę na otoczenie.
Dla wszystkich innych to była po prostu grupa zdyscyplinowanych psów.

Dla niego – jego dawny zespół, z którym przeszedł najtrudniejsze lata życia.
Przyjął je po zakończeniu służby, bo wiedział, że w zwykłych schroniskach nie miałyby szans. Przeżyły zbyt wiele: hałas, komendy, nocne zmiany, długie operacje. Te psy ufały tylko jemu.
Teraz codziennie wychodzą razem na spacer, krok w krok, tak jak dawniej w służbie. Nikt w pobliżu nie wie, że ich „zabawny marsz” to w rzeczywistości ostatni rytuał starego zespołu, który wciąż trzyma się razem.