Powiedział, że absolutnie nie. Nie ma szans, żeby jego najlepszy przyjaciel jechał w jakimś zimnym, ciemnym luku bagażowym. Nie ma mowy, żeby ich rozdzielono. Nie ma mowy, żeby strach miał ostatnie słowo.
„Jeśli lecę, mój pies leci — ze mną. Tuż przy moim boku”.
Więc znalazł plecak. Nie byle jaki plecak — duży, odważny, absurdalny. Wystarczająco silny, dziki i kochający, by nieść jego serce na czterech łapach.
Błagał. Naciskał. Nie ustąpił.
Ponieważ to nie był tylko pies. To była rodzina.
A rodziny się nie zostawia.
Tego dnia szedł przez lotnisko ze swoim futrzanym drugim pilotem na plecach, z odwagą w kroku i miłością owiniętą wokół nich obu.
Od odprawy do startu udowodnili jedno:
Prawdziwa przyjaźń nie zostaje na bramce.